|
|
Wspomnień
czar
Od Redakcji Zamieszczamy tekst
Kol. Izabelli Burzymskiej-Degen (Absolwentki z 1973 r.-studia zaoczne)
znakomicie ilustrujący jak nasi absolwenci potrafią sobie radzić w życiu,
a szczególnie na trudnym terenie poza granicami kraju. Dla wielu
współczesnych słuchaczy i absolwentów jest to znakomita lekcja poglądowa
jak można zaistnieć i funkcjonować na niełatwym zagranicznym rynku
pracy, w silnej konkurencji i twardych regułach kapitalizmu.
O Kol. Izabelli dowiemy się więcej z „Księgi wspomnień...”
szykowanej na 60-lecie, w której opisuje okres studiów i wywędrowanie na
Pomorze.
Swoje losy i doświadczenia życiowe szeroko opisała w książce pt.
„Wygrać siebie”. Równie sprawnie jak piórem posługuje się pędzlem,
malując obrazy, które prezentowała już na wielu wystawach.
Retrospekcje zawodowe -
Pierwsze kroki w zawodzie
Czy zawód WF-ka może być powołaniem?...
Bardzo często w życiu , spotykałam się z lekceważącym traktowaniem
naszego zawodu, „ Magister od przysiadów”, słyszałam od
postronnych ludzi. Może była to zazdrość, bo WF-cy to ludzie odważni, z
charakterem, mający świadomość swych sił witalnych. Zawód w którym
odpowiedzialność za ZDROWIE i stan fizyczny ciała, można porównać
z odpowiedzialnością zawodu lekarza za ŻYCIE człowieka.
Szczególnie tę odpowiedzialność za zdrowie i sprawność człowieka
daje praca w rehabilitacji.
Już w czasie studiów podjęłam pracę, która
dawała mi radość i zadowolenie. Wtedy zrozumiałam, że rehabilitacja i
praca z ludźmi to moje powołanie. W 1968 r. Zupełnie przypadkowo
trafiłam do Uzdrowiska Kamień Pomorski, gdzie zaczęłam pracować
prowadząc gimnastykę i zajęcia ruchowe. Nie przypuszczałam wtedy, że tu
zapadną decyzje na całe moje życie. Miałam zaliczone 1,5 lat studiów na
WSWF, które przerwałam ze względu na wynikłe kłopoty i problemy życiowe.
Zostałam zatrudniona na stanowisku instruktora gimnastyki
leczniczej, ponieważ nie posiadałam właściwych kwalifikacji wysłano
mnie na szkolenia do klinik szczecińskich i do Kliniki Ortopedii W. Degi
w Poznaniu. Oglądałam, przyglądałam się, notowałam, czytałam dużo z
zakresu kinezyterapii, fizjioterapii. Po przejściu szkolenia na
oddziałach reumatologii, ortopedii, neurologii, miałam już wizję
mojej przyszłej pracy. Razem z naczelnym lekarzem uzdrowiska
postanowiliśmy stworzyć Zakład Kinezyterapii, obejmujący salę do ćwiczeń
indywidualnych w podwieszeniu oraz Terapię Zajęciową.
Po roku pracy zrozumiałam, że muszę wrócić na studia do Wrocławia,
naturalnie zaoczne. Znalazłam pracę w Uzdrowisku Lądek-Zdrój, tu miałam
szansę rozwijać się zawodowo i równocześnie studiować.
Kamień Pomorski Po ukończeniu studiów AWF w 1973 r., powróciłam do
Kamienia Pomorskiego i tam pracowałam w rehabilitacji; reumatologii,
ortopedii, neurologii. W 1976 r. Ukończyłam trzy miesięczny stacjonarny
kurs specjalizacyjny rehabilitacji dla mgr.WF, w klinice Ortopedii i
Rehabilitacji w Poznaniu.
Przez następne lata pracowałam w Filii Uzdrowiska Kamień Pomorski w
Łukęcinie, w rehabilitacji ludzi z nadwagą z powodu zaburzeń
endykrynologicznych. Leczono tam talasoterapią i ruchem; gimnastyką,
tańcem, marszami brzegiem morza i jazdą na rowerach.
Kochałam moją pracę.
Niesienie pomocy i motywowanie ludzi
chorych do normalnego życia, dawało mi zadowolenie i energię. Praca
rehabilitanta wymagała zawsze dużej kreatywności, wyczucia oceny
możliwości pacjenta a przede wszystkim cierpliwości i sympatii do
chorego człowieka. Gostynin - Kruk Kierowana chęcią
poznania czegoś nowego, w kwietniu 1979 r., zmieniłam pracę i trafiłam
do ZOZ-u Gostynin k/Płocka, gdzie zamierzano otworzyć nowy Oddział
Rehabilitacji Kardiologicznej.
Przeszłam specjalne szkolenia w Klinice Rehabilitacji STOCER w
Warszawie, w rehabilitacji kardiologicznej u prof. S.Rudnickiego w
Konstancinie.
Wraz z ordynatorem Oddziału Rehabilitacyjno - Kardiologicznego dr
Andrzejem Szczerbińskim specjalistą kardiologiem, byliśmy organizatorami
wczesnej rehabilitacji po zawałach serca. Gostynin Kruk był jak na tamte
czasy ośrodkiem bardzo nowoczesnym. Otrzymywaliśmy pacjentów w 3-4
tygodnie po zawałach i po operacjach serca czy pomostach przewodzących
(bey-pass).
Program rehabilitacji obejmował 30 minutową gimnastykę, spacery
oraz indywidualny trening na ergometrze pod kontrolą. W bardziej
skomplikowanych przypadkach prowadziło się ćwiczenia indywidualne.
Praca była bardzo ciekawa i fascynująca, można było obserwować szybki
powrót podopiecznych do sił witalnych.
Rehabilitacja kardiologiczna miała duże osiągnięcia na skalę
Regionu Mazowsza, w związku z tym postanowiono rozbudować drugi pion
rehabilitacji narządu ruchu.
Miałam możliwość ponownie wykazać się
zdolnościami organizacyjnymi, aby stworzyć nowy dział rehabilitacji,
o wielu profilach dla pacjentów z
dysfunkcjami ruchowymi.
I tak oto ZOZ Gostynin stał się w latach osiemdziesiątych znanym
Centrum Rehabilitacji dla Ziemi Mazowieckiej, obejmujący działalność
rehabilitacyjną dla trzech województw; płockiego, włocławskiego i
ciechanowskiego. Byłam w tym czasie kierownikiem Działu Rehabilitacji i
kierowałam zespołem 12 pracowników - mgr WF, fizjoterapeutów, terapeutów
terapii zajęciowej i psychologa. Regularnie organizowałam szkolenia
zawodowe podnoszące kwalifikacje, zapraszając różnych specjalistów z
dziedzin ortopedii, reumatologii, neurologii. Niemcy
Zachodnie W lutym 1987 wyjechałam na stałe do Niemiec Zachodnich,
zamieszkałam w okolicach Koblencji w Mayen i tam wyszłam za mąż.
Sytuacja była trudna,
nie znałam na tyle języka, aby móc
pracować w swoim zawodzie. Musiałam zaczynać wszystko od początku.
Po roku pobytu zaczęłam pracować w prywatnej praktyce
Rehabilitacji, prowadzonej przez dwójkę fizjoterapeutów. Pracowałam tam
około roku i nie byłam zachwycona stylem pracy młodych ludzi. Wszystko
kręciło się wokół pieniądza a nie pacjenta. Postanowiłam szukać pracy w
szpitalach i pobliskich kurortach. Mimo posiadania dyplomu nauczyciela
wychowania fizycznego [PL], nie miałam uprawnień do pracy w
rehabilitacji w Niemczech. Wystąpiłam o nostryfikację moich uprawnień.
Niestety na wyznaczony termin nie pojawił się nikt z Ministerstwa
Zdrowia Landu Rheinland-Pfalz, egzamin zdawałam w obecności dyrektora
Szkoły Fizjoterapii i jego asystentki. Egzaminu mi nie uznano, ale
wyrażono zgodę na skrócony tok nauki w/w szkole i przystąpienie do
egzaminu końcowego.
Zerwanie ścięgna Achillesa w sierpniu 1988 r., podczas gry w
tenisa, zmieniło zupełnie moje plany życiowe.
Musiałam się sama rehabilitować. Po
sześciotygodniowym gipsie trafiłam do „Sportstudia”. Trzy
miesiące konsekwentnego treningu wystarczyło abym mogła znów grać w
tenisa.
Był to w moim życiu moment przełomowy. Tak się złożyło, że
właścicielka Studia spodziewała się dziecka i sama nie mogąc już
pracować, zatrudniła mnie w roli trenera „Fitnessu”. Tak się później
złożyło, że zostałam tam przez następne 12 lat.
Pracując w „Sportstudiu” wprowadziłam nowe rodzaje zajęć -
ćwiczenia rehabilitacyjne w schorzeniach kręgosłupa, grupy odchudzające,
ćwiczenia relaksacyjne i inne. Robiłam to wszystko profesjonalnie,
więc zainteresowanie było duże. Odbyłam też parę szkoleń i kursów w
branży Fitness. Potpatrywałam co w tym czasie było modne na tym rynku,
gdyż jak wiadomo „Sportstudio” to instytucja komercyjna. Ludzie którzy
przychodzili do „Studia” przychodzili tam za własne pieniądze ponosząc
niemałe opłaty.
Na kursach odświeżyłam moje wiadomości z fizjologii, biochemii i
anatomii, tym razem naturalnie wszystko po niemiecku. Zajęcia te dawały
mi tyle zadowolenia i radości, że przestałam myśleć o pracy w
rehabilitacji i o ponownym egzaminie nostryfikującym.
Po upływie około roku, właścicielka zaproponowała mi, odkupienie od
niej części Studia, druga część była własnością byłego znanego
kulturysty Ortwina. Pracując już rok nie miałam okazji poznać go
osobiście, nigdy tu nie przyjeżdżał i nie interesował się Studiem.
Propozycja była nie do odrzucenia, wiedziałam, że to moja szansa
życiowa, która się już nie powtórzy. Potrzebowałam na to pieniędzy,
których niestety nie miałam. Mój niemiecki małżonek nie był tym pomysłem
zachwycony, lecz w końcu zgodził się na podżyrowanie mi kredytu w banku.
Wprawdzie marzeniem mojego męża było
mieć w domu przykładną „Hausfrau”, a nie „Gescheftsfrau”, lecz decyzja
zapadła.
I tak zaczęła się moja wielka przygoda z niemieckim
„Fitnessem”. „Sportstudio –Mayen” Podpisując umowę ze
wspólnikiem Ortwinem, nie wiele rozumiałam z treści tej umowy. Językiem
niemieckim posługiwałam się tylko w stopniu umożliwiającym normalną
komunikację, lecz sformułowań ekonomiczno-prawnych niestety nie
rozumiałam. Mój syn, dwudziestoletni Tom był moją ostoją. Będąc
bardzo zaangażowanym w Studiu, od trzech lat sam uprawiając
kulturystykę, wyglądał imponująco. Tom opanował niemiecki błyskawicznie
i właśnie uczęszczał do klasy maturalnej tutejszej Szkoły Ekonomicznej.
Właściwie to dla niego zdecydowałam się „wejść w ten interes”,
dla zapewnienia mu startu i przyszłości w Niemczech.
Praca stała się dla mnie całym moim życiem i światem, zaczynałam
rano o 8:30 a kończyłam o 23:00, czasem i później. Małżonek mój był
bardzo rozczarowany i już po paru miesiącach
zanosiło się na rozwód.
Za to „Sportstudio” kwitło i rozwijało się wspaniale. Z miesiąca
na miesiąc przybywało średnio 20-25 nowych członków.
Doceniano moją fachowość. Właściwie pracowałam sama, pomagał mi
syn, który studiując książki Arnolda Schwarzerneggera, w dziedzinie
kulturystyki miał dużo większe wiadomości niż ja. Niemniej służyłam mu
moim doświadczeniem i radą. Ja zajmowałam się ludźmi w wieku dojrzałym,
potrzebujących specjalnego treningu. Prowadziłam trzy razy w tygodniu po
trzy godziny; aerobik,stretching i gimnastykę korekcyjną, poza tym cały
czas udzielałam instruktażu korygując ćwiczących. Był to jeden z
podstawowych konceptów naszej „filozofii Gescheftu”, kontakt z
klientem, zdobycie jego zaufania a przede wszystkim zatrzymanie go w
Studiu jak najdłużej, ponieważ każdy klient to „chodzące pieniądze”.
Sensem mojej pracy było, wdrożenie zamiłowania do regularnego treningu
3-4 razy w tygodniu w zależności od stanu fizycznego klienta. Bardzo
często powtarzałam ludziom, z treningiem dla zdrowia jest jak z
myciem zębów tego trzeba się nauczyć, to musi wejść w nawyk.
Współpraca z moim wspólnikiem Ortwinem nie układała się
najlepiej od samego początku. Przyjeżdżał do Studia ze swoimi
pracownikami, aby się pochwalić jak świetnie się rozwija „jego interes”,
chciał, aby jego niemieccy trenerzy mnie pouczali i doradzali. Czułam
się czasem upokorzona, bo w końcu miałam studia magisterskie,
specjalizację z rehabilitacji i 20-letnią praktykę zawodową w Polsce.
Powodem była moja słaba elokwencja w
niemieckim, nie potrafiłam przekonać o moich konceptach, w ich rodzinnym
języku.
Sukcesy przychodziły same i to było owocem mojej pracy. Po
półrocznej pracy Studio liczyło 250 stałych członków, a po roku około
400. Ortwin wciąż narzekał, że mamy kłopoty finansowe, że trzeba coś
zmienić w organizacji i wyszukiwał problemy tam gdzie ich nie było.
Współpraca z nim miała też dobre strony, dzięki jego dobrej pracy
marketingowej, Studio nasze zostało uznane przez Niemiecki Związek
Sportu Zdrowotnego (DVGS) jako jedno z 10 najlepszych Fitness Studiów
w Niemczech, otrzymaliśmy uprawnienia do pracy z Kasami Chorych. A
to oznaczało, że mamy zabezpieczony dochód i klientów.
Zawdzięczaliśmy to głównie mnie, bo miałam dyplom akademicki,
doświadczenie w rehabilitacji, a wyposażenie Studia odpowiadało
wymaganemu standardowi stanowiącym 30% Cardio urządzeń do treningu
układu krążenia.
Po roku działalności byliśmy renomowanym Studiem w promieniu 100 km
i właściwie nie mieliśmy konkurencji. Z Kasami Chorych zarabialiśmy
niezłe pieniądze, ale właściwie była to moja zasługa, bo ja prowadziłam
wszystkie grupy, pracowałam na co dzień z ludźmi i potrafiłam ich
„zarazić” sportem dla zdrowia.
Coraz częściej Ortwin zaczął odwiedzać Studio ze swoim menażerem
B.Meierem. Zawsze miałam jakieś dziwne uczucie, że coś planują za moimi
plecami. Czułam się ignorowana i jakieś decyzje zapadały bez mojego
udziału.
Dowiedzieliśmy się z Tomem, że Ortwin z B.Meierem otwierają GMBH
(Towarzystwo Ograniczonej Odpowiedzialności) i my tzn. Studio ma być
członkiem tego GMBH. Od 1992 roku Studio zmieniło nazwę na „Medicon”
i byliśmy jednym z ośmiu Studiów gdzie Ortwin miał swoje udziały
finansowe.
Od tej pory moim szefem był Bernd Meier, i ja nie miałam nic do
powiedzenia, będąc tylko pracownikiem jako jeden z jego trenerów.
„Medicon” posiadał różne Studia, lepiej i gorzej prosperujące,
naturalnie moje Studio przynosiło zyski i jeszcze utrzymywało inne.
Studio moje nazywali
„kurą znoszącą złote jaja”.
Miałam złe przeczucia i mnie się to wszystko nie podobało.
Zdecydowaliśmy się z synem, który przerwał studia, dociec prawdy.
Dzięki Tomowi ujawniliśmy matactwa i mechanizm działania Ortwina–
niemieckiego wspólnika „Mediconu”. W toku dochodzenia okazało się, że
dopuścił się sfałszowania mojego podpisu i zadłużył firmę na około 100
tysięcy DM. Dalsza współpraca z Otwinem groziła nam bankructwem. W tej
sytuacji postanowiliśmy usamodzielnić się. Po burzliwych negocjacjach
nierzetelny wspólnik odsprzedał nam swoją część w „Mediconu” i
rozstaliśmy się. „Sport-studio” było całkowicie nasze – moje i syna.
SPORT – und GESUNDHEITSCENTER -
ISABELLA DEGEN (Centrum Sportu i Zdrowia)
Od stycznia 1994 Studio zmieniło nazwę na
Centrum Sportu i Zdrowia, tak to można przetłumaczyć na polski. Oboje z
synem byliśmy pełni nowych sił i zapału do pracy. Tom zajął się biurem,
marketingiem, mieliśmy własnego doradcę finansowego, zatrudniliśmy jedną
instruktorkę do Aerobiku. Nadal pracowaliśmy z Kasami Chorych prowadząc
rocznie około 120 kursów prewencyjnych. Zakupiliśmy system urządzeń
norweskich, rodzaj „Cyrkiel-treningu”, NORSK- Sequenztrening, na których
można było ćwiczyć wyizolowane grupy mięśniowe w różnych schorzeniach
ruchu.
To była nieustanna walka o egzystencję i oto aby być ciągle na
„fali”. Coroczny udział w Fitness-Targach w Essen był naszym
obowiązkiem, aby wiedzieć co teraz jest w „modzie”. Musiałam także
ciągle dokształcać się, brać udział w sympozjach organizowanych przez
Akademicką Szkołę Sportową w Köln, ponieważ licencję na współpracę z
Kasami Chorych dawał DVGS, który funkcjonował pod patronatem tej
uczelni.
W połowie roku przeprowadziliśmy wielki remont Studia. Zatrudniłam
jeszcze trenera, nauczyciela, ponieważ czasem miałam trudności w
dogadaniu się z młodym pokoleniem, które potrzebowało autorytetu
mężczyzny. W październiku urządziliśmy „Dzień otwartych drzwi”, pod
hasłem „Dzień Zdrowia i Prewencji”. Zaprosiłam do udziału Kasy
Chorych, przedstawicieli miasta, oraz wiele wpływowych osób.
W tym dniu odwiedziło Studio około 300
osób z tego 15 zameldowałam na stałych członków.
Odbyły się pokazy grup Aerobiku,
prezentacja urządzeń „Norsk”. Odwiedziła nas miejscowa TV oraz prasa.
Po tej imprezie odczułam pełną akceptację społeczeństwa miasta
Mayen, drzwi się nie zamykały ludzie przychodzili sami, było w „dobrym
tonie” chodzić do Studia, jakąś magnetyczną siłą przyciągaliśmy ludzi.
W styczniu, lutym 1995 Studio odwiedzało dziennie 200-250 osób,
trzeba było zatrudnić dalszy personel, a więc doszły jeszcze dwie osoby,
instruktorka aerobiku i młody trener dla młodzieży.
W kwietniu 1995 Studio już liczyło 680
członków, obsługiwanych przez sześciu pracowników. Ja i mój syn
pracowaliśmy na okrągło,
inni na godziny. Wiosną mieliśmy w naszym
planie 35 godzin w tygodniu różnych kursów.
W połowie roku 1995 rozbudowaliśmy Studio o dwa poziomy więcej, i
teraz zajmowaliśmy trzy piętra i piwnicę, łączna powierzchnia
pomieszczeń treningowych wynosiła ponad 1000m2.
Zaczęłam współpracować z Kąpieliskiem Miejskim, latem wystawiliśmy
nasze maszyny i na wzór amerykańskich „GYM-ów” mieliśmy Studio na
powietrzu na terenach zielonych należących do basenu.
W roku 1996 przybyło znów nowych klientów, powiększyliśmy nasz
„Team” do ośmiu osób obsługujących około 750 członków Studia. W tym
czasie prosperowaliśmy bardzo dobrze, mnie zaczęło się marzyć
założenie małej filii we Włoszech na wyspie Ischii, gdzie jeździłam
tam dwa razy w roku na osobistą odnowę biologiczną. Podjęłam starania,
aby zorganizować to przy hotelach z zapleczem balneologicznym, chciałam
tu przenieść mój koncept „Norsk’a”, i pracować od maja do września na
Ischii. Niestety nie doszło do realizacji tych planów.
Otrzymaliśmy od miasta Mayen ofertę przejęcia całego terenu
Kąpieliska; terenów otwartych i krytego basenu. Tom bardzo się
zaangażował w tę sprawę, oznaczałoby to wielkie zmiany strukturalne
Studia, ale na to nie byliśmy przygotowani finansowo, więc i ten plan
upadł.
W styczniu i w lutym 1997r., był tak duży napływ nowych klientów,
że musieliśmy rozszerzyć nasz repertuar usług do 10 kursów - aerobiku,
gimnastyki odchudzającej, yogi, tai-chi, treningu relaksacyjnego,
gimnastyki wyrównawczej, o różne modne formy gimnastyki jak;
Body-Forming, Body-Scup, Step-Aerobik, Stretching. W sumie nasz plan
gimnastyki grupowej opiewał na 40 godzin w tygodniu.
Rozpoczęłam dokształcanie naszej kadry, raz w miesiącu w niedziele
organizowane były szkolenia naszych instruktorek gimnastyki w celu
uzyskania wymaganych licencji. Wynajęłam dla nich nauczyciela,
specjalistę aerobiku, opłacanego z pieniędzy Studia. W branży „Fitness”
szybko i wiele się zmieniało, co miałam możliwość obserwować na
corocznych targach w Essen. Naturalnie w miarę moich możliwości musiałam
te nowości brać pod uwagę i wprowadzać u siebie w Studiu. W Niemczech
zaczęło wychodzić czasopismo „Fit for Fun” i ono dyktowało ludziom, co
teraz jest w modzie, jak powinno nowoczesne Studio wyglądać, co powinno
mieć w programie itd. W pewnym sensie było ono dobre, uczyło ludzi jak
zdrowo żyć, pozwalało się na identyfikowanie z tym, co proponowało
pismo.
Moje Studio było też w spisie
renomowanych i polecanych „Fitnesscenter” zamieszczanych na stronach
tego czasopisma.
Rok 1998 był najlepszym naszym rokiem, dalej rozwijaliśmy się w
zawrotnym tempie. Na rynku fitnessu pokazał się Spinning Schwinn.
Natychmiast naturalnie zakupiliśmy 18 rowerów stacjonarnych a moi
pracownicy i syn zrobili specjalne uprawnienia do prowadzenia tych
kursów. Był to nowy trend z Ameryki - grupowa jazda na rowerze na
wytrzymałość pod kontrolą tętna, w rytm głośnej muzyki.
Modny się staje Kik-Boks tzw. Tei-Bo , boks azjatycki do szybkiej
nowoczesnej muzyki, który naturalnie natychmiast wprowadziliśmy do
naszego programu. Już w lutym 1998 liczba członków Studia liczyła 953
osoby.
Nasze Studio było u szczytu rozkwitu, w połowie roku mieliśmy do
1000 członków. Bez większych problemów można było spłacać zaciągnięte
kredyty i zaciągać nowe na dalsze unowocześnianie Studia.
W listopadzie 1998, spotkała nas przykra niespodzianka.
Jedna z moich pracownic Heike, która
wychowała i wyuczyła się u nas, kupiła małe podupadłe Studio,
wyremontowała i urządziła na wzór naszego.
Rok 1999 zaczął się źle dla nas. Heike w brutalny sposób werbowała
naszych klientów, teraz miałam w niej konkurentkę. Jej Studio było małe,
stanowiło 1/3 naszego około 300m kw., ale było wierną kopią naszego,
nawet maszyny zakupiła u tych samych firm. Opłaty miesięczne miała
niższe, dużo ludzi młodych odeszło od nas do niej, w końcu była o 25 lat
młodsza ode mnie. Nasze 1000 członków powoli „topniało” i sytuacja
stawała się deprymująca.
Tom wymyślał różne atrakcje; Jogging i Wallking w terenie,
Spinning-Maraton, Party majowe lub Hellowen-Party.
Wspólne wyjazdy z członkami Studia na
narty i snowboard, a wszystko po to aby młodych ludzi jakoś zatrzymać Ja
zrobiłam uprawnienia do prowadzenia specjalnej gimnastyki meredianów
tzw. Chi-Ball, aby wprowadzić znów coś nowego.
W połowie roku, byliśmy oboje zmęczeni nowo powstałą sytuacją. Tom
postanowił zmienić orientację zawodową i odszedł ze Studia. Zatrudnił mi
wprawdzie młodą dziewczynę do prowadzenia biura, lecz
od tej chwili wszystko było inaczej.
Cała odpowiedzialność spadła na mnie, musiałam sama troszczyć się o
sprawy dnia codziennego i o przyszłość.
Było mi naprawdę trudno pracować jako
nauczycielka, trenerka i prowadzić swoje grupy. Czułam się bardzo
obciążona obowiązkami. Po odejściu Toma straciłam jakoś pewność siebie.
Aby zaoferować coś nowego w Studiu, zaczęłam robić szkolenia
specjalistyczne z Chińskiej Medycyny, Qi-Gong’u, u lekarza chińskiego,
mistrza Zhi Chang Li, oraz kurs „Ćwiczeń mięśni głębokich dna
miednicy” u B. Cantieni w Zurüchu w Szwajcarii. Oba szkolenia były
kursami terapeutycznymi i liczyłam na to ,że będę mogła dalej
współpracować z Kasami Chorych. Niestety te od stycznia 1999 zaprzestały
współpracy z branżą Fitnessu, minister zdrowia zlikwidował dotacje na
prewencję.
Dla mnie był to cios finansowy,
ponieważ pracowałam z trzema Kasami
Chorych. Jedna z większych zaczęła budować u siebie małą placówkę
Fitnessu , zatrudniając fachowca, co w pewnym sensie stało się dla mnie
konkurencją.
Sytuacja rozbudowanego Studia stawała się powoli coraz trudniejsza,
musiałam więc dokonać redukcji pracowników i ilość godzin kursów.
Wywoływało to u naszych klientów niezadowolenie i spadek popularności
Studia. Syn zaczął też się martwić zaistniałą sytuacją, chciał nawet
porzucić nową pracę i wrócić do Studia. Tom wymyślił, że musimy od
nowego roku zmienić nazwę, ponieważ skończyła się współpraca z Kasami
Chorych i nie był już nam potrzebny wizerunek zdrowia. Ostatni trend
w tej branży był „Fit for Fun”, Tom wymyślił nazwę „Fitness Network”.
Fitness-Network Nowa nazwa nie poprawiła sytuacji Studia. W styczniu
2000 otworzyło się w Mayen nowe „Fitnessstudio”, tylko dla kobiet
„Motion”, idące z trendem nowej fali „Wellness’u” czyli odnowy
biologicznej.
Początkowo nie odczuwałam skutków konkurencji. Byłam dalej w tej
branży w Mayen, jedyną osobą z wykształceniem akademickim, i z moim
doświadczeniem zawodowym nikt nie mógł mi dorównać.
Ludzie potrzebujący sportu dla zdrowia i
seniorzy pozostali mi wierni.
Niestety liczba moich członków obniżyła się do 650 ludzi. W
styczniu 2001 „Motion” zmienił profil i stał się Studiem zarówno dla
kobiet jak i mężczyzn, to spowodowało, że wielu młodych ludzi zaczęło
nas opuszczać. Myślę, że powodem był brak mojego syna, który był wielkim
animatorem młodych ludzi. Byłam zniechęcona i zaczęłam tracić nadzieję
na lepsze. Klienci mnie opuszczali, ale nie tylko mnie, moja konkurentka
„nasza” dawna Heike miała podobne problemy.
Zaproponowałam jej kupno mojego Studia. Transakcja doszła do
skutku i Heike kupiła Studio, a ja odzyskałam wolność i spokój.
Ostatnie dwa lata mocno nadszarpnęły moje
zdrowie, pracowałam cały tydzień na okrągło, wszystkie soboty i
niedziele, bez urlopów.
Studio było zadłużone i po zapłaceniu kredytów i lesingów,
właściwie już nic nie zostało, a czekał mnie jeszcze podatek
wyrównawczy. Moim marzeniem było pozbyć się tego wszystkiego.
Hiszpania – Teneryfa Po załatwieniu z Heike wszelkich formalności,
pożegnaliśmy z mężem Niemcy. Mój małżonek pochodził z Teneryfy, żył
tam już od wielu lat i bardzo chciał tam wrócić. Początkowo chciałam
odpocząć od pracy, ale już po paru miesiącach zapragnęłam coś robić.
Zaczęłam pracować w firmie turystycznej, prowadzącej wycieczki
samochodami terenowymi Jeep Safari, było to pilotowanie polskich i
niemieckich turystów po Teneryfie i sąsiedniej wyspie Gomerze.
Pracowałam tam około roku, bardzo lubiłam tę pracę, bo miałam ciągły
kontakt z ludźmi z Polski i z językiem polskim. Niestety firmę
zlikwidowano.
Postanowiłam znowu spróbować pracy na własny rachunek.
Wydrukowałam ładny prospekt w języku
hiszpańskim i niemieckim, z ofertami; Aqua-Jogging, Aqua-Fitness,
Qi-Gong, Trening relaksacyjny i ćwiczenia dna miednicy. Teneryfa ma
wielkie zaplecze hotelowe, przyjeżdżają tu turyści wszelkich narodowości.
Rozesłałam prospekty do hoteli gdzie przyjeżdżają Niemcy, dałam też
ogłoszenie do lokalnej prasy niemieckiej. Powoli zaczęłam budować moją
działalność. Niestety, do dzisiaj nie czuję zadowolenia z tego co robię,
bo pobyt turystów jest zbyt krótki. Jedynie praca z rezydującymi
Niemcami daje jakieś rezultaty, w okresie zimowym - od listopada do
kwietnia. W pozostałym czasie kultywuję moje hobby artystyczne, przede
wszystkim malarstwo.
Praca zawodowa zawsze była najważniejszym aspektem mojego życia,
była ważniejsza od życia prywatnego. Dzięki gruntownemu przygotowaniu
do zawodu na studiach AWF, byłam zawsze dobra, często lepsza od
absolwentów równorzędnych uczelni niemieckich.
Myślę, że przedstawiony mój dorobek zawodowy mówi sam za
siebie Potrafiłam spełnić się zawodowo nie tylko w Polsce, ale również w
innych krajach.
Uważam, że w życiu zrobiłam dużo „dobrej
roboty”, pomogłam wielu ludziom znaleźć sposób na zdrowe życie,
zaszczepiając im ideę fitnessu czy wellnessu – zdrowego stylu życia.
Izabella Burzymska-
Degen.
|